Z przyjemnością publikujemy pierwszą część wspomnień, nadesłanych przez panią Annę Marię Jagodzińską, nauczycielkę z wykształcenia, przedszkolankę z powołania, z wieloletnim doświadczeniem w pracy z dziećmi zarówno w Polsce, jak i we Włoszech.
Rok 1982r. (!) Koniec studiów. Jestem po filologii rosyjskiej. W tamtych czasach był to kierunek zapewniający pracę. Młode pokolenie może już nie pamięta, ale kiedyś język rosyjski był przedmiotem obowiązkowym we wszystkich typach szkół. Poczynając od 5 klasy szkoły podstawowej (wtedy jeszcze obowiązywała 8-klasowa), poprzez liceum, technikum uniwersytet- rosyjskiego trzeba było się uczyć. A nie był to najbardziej lubiany przedmiot, o nie. Jakoś nie bardzo miałam ochotę zostać BUKWĄ (po rosyjsku oznacza to „litera” przydomek nadawany najczęściej przez uczniów rusycystom).
Bardzo chciałam pracować w przedszkolu. Zupełnie nie wiedziałam czy mam jakiekolwiek szanse. Oprócz pobieżnego „liźnięcia” pedagogiki nie miałam tak naprawdę odpowiedniego przygotowania. Były przecież absolwentki po „Wychowaniu przedszkolnym”. Mimo wszystko wybrałam się na rozmowę o pracę do Wydziału Oświaty i … widocznie byłam dość przekonywująca - dostałam etat! W przedszkolu!
Pierwsze dni w pracy
Grupa maluszków, 3-latki. Niepewna, patrzyłam na te maleńkie buzie wpatrzone we mnie i od razu wiedziałam: będę bardzo kochać te dzieciaczki. Wierzcie mi rodzice, to połowa sukcesu. Miałam oczywiście do pomocy dwie panie: Bożenkę i Grażynkę. Pani Grażynka służyła pomocą, kiedy trzeba było maluszka przebrać w suche majteczki, pomagała przebierać w piżamki do spania itp. więc nie byłam zdana tylko na siebie. Reszta poszła zadziwiająco dobrze. Do pracy biegałam jak na skrzydłach. Widząc na „dzień dobry” przyjazne powitanie rodziców tudzież uśmiechnięte i zadowolone buźki maluszków - chciało mi się żyć.
Cale grono pedagogiczne było młode. Były koleżanki, które studiowały, były też takie z kilkuletnim stażem. Dzieliłyśmy się doświadczeniem, wymieniałyśmy poglądy i rady. Fakt, to były czasy, kiedy miało się umowy o prace na czas nieokreślony. Niewątpliwie był to jeden z czynników zapobiegający niezdrowej rywalizacji i nienawiści wśród grona. Nie było panicznego leku o jutro, pracowało się w życzliwej atmosferze, a przecież rok 1982 to także „kartki” i STAN WOJENNY"!!!!
W takiej to sytuacji politycznej byłam w stanie realizować się zawodowo.
Dyrektor przedszkola
W polskim przedszkolu pani dyrektor była na miejscu. Nie była od tego, żeby jej się bać, ale po to, by kierować placówką. Znała cale grono pedagogiczne, znała rodziców, znała poszczególne grupy. Służyła radą i pomocą, zwłaszcza nam, młodym i niedoświadczonym wychowawczynią. Kiedy przychodziła na wizytacje - przychodziła nie po to, żeby patrzeć krytycznie i wypisać ujemną uwagę w stylu jesteś „odrobinę warta więcej od przygłupa", ale żeby życzliwie porozmawiać, pochwalić za pozytywne rezultaty pracy i ewentualnie udzielić praktycznych rad, jak postępować w trudnych sytuacjach. A „trudnych rodziców” zapraszała na rozmowę do swojego gabinetu.