Autorka pamiętnika pracuje we Włoszech jako badante od ponad 10 lat. Jak sama mówi „Różne to były prace. Przeważnie wymagające niesłychanej cierpliwości i samozaparcia. Byłam wykorzystywana, nawet wyrzucana na ulicę... Ciągle myślę o powrocie do domu, do Polski, ale praktycznie nie mam do czego wracać”.
Pomimo wielu niedogodności jest szczęśliwa, że ma tutaj pracę i może pomagać córkom w kraju. „Będę pracować tutaj tak długo, jak tylko pozwoli mi na to moje zdrowie. Moje życie w Polsce nie było łatwe. Znam biedę i głód, będę robić wszystko, by moje córki żyły inaczej”- przyznaje.
Jest niedziela, 22 października 2000 roku, godzina 20:15, a ja siedzę sobie w małym mieszkanku seniory Giuliany w miejscowości SF., we Włoszech i rozmyślam...
Targają mną nerwy, tęsknota za rodziną, tęsknota za Diego, wściekłość i chęć zemsty na Teresie za to, co uczyniła mi wraz z tym okropnym „Turkiem”!
Od kilku dni wciąż płaczę...
Czy kiedykolwiek mogłabym przypuszczać, że w tym pięknym kraju, słynącym z romantycznej historii o Romeo i Julii, mnie także spotkać może miłosna przygoda z bardzo smutnym zakończeniem? Boję się wspomnień, ale może właśnie pisanie o tym wszystkim przywróci mi psychiczną równowagę i może spojrzę na tę historię zupełnie innymi oczyma...
23.10.2000 – poniedziałek
Pierwszy dzień mojej nowej pracy w zastępstwie Dominiki.
Obudziłam się o 7-mej z mieszanymi uczuciami, bo moja tęsknota za Diego jest jakby ciut mniejsza, a i wściekłość na Teresę także przybladła. „Co z oczu to i z serca”?
Może i tak, ale nie w moim przypadku i nie z moim charakterem.
Słucham radia „Kapital” bo to jedyna więź, która łączy mnie teraz z Diego. Diego! Diego! Przebrzydły „Turek”!
Jaki będzie ten dzisiejszy dzień? Zobaczymy... Teraz idę na górę robić mojej podopiecznej poranną toaletę.
Siadłam do pisania dopiero po 14-tej. Musiałam przecież posprzątać, ugotować obiad, nakarmić Giulianę, bo sama je tyle, co „wróbelek”. W międzyczasie przyjechał jej syn, ale nie wiem jak ma na imię, bo mi się nie przedstawił. Poszedł do Mamy, która spała w saloniku, a potem coś do mnie mówił...Zapamiętałam tylko trzy słowa : „domani mattina” /jutro rano/ i „scrivi” /pisać/. Nie wiem o co chodzi bo mówił szybko, a ja nie znam włoskiego języka absolutnie, o czym on z pewnością nie wie. Widzę w tym domu bardzo dużo medycznych książek, a więc może jest lekarzem? Nie wiem nawet tego, ile dzieci ma Giuliana. Na razie poznałam tylko Martinę, no i tego przystojniaka.
Wciąż jednak myślę o Diego. Wspomnienia wracają i są jak wampiry, wysysające ze mnie resztkę krwi. Jestem chora! Z miłości? Z nienawiści? Trudno odróżnić te dwa z najgorszych uczuć. Kocham, czy nienawidzę?
I znowu te same, dręczące myśli: właśnie przyjechał z pracy do domu, wchodzi do kuchni, całuje Teresę, zagląda do garnków i pyta: „-Co na obiad?”, ona podaje mu talerze, je, a potem rozwala się przed telewizorem...A może idą razem na górę, do sypialni? O 16-tej on wyjeżdża do pracy, mają więc dla siebie całą godzinę, którą kiedyś spędzał ze mną.
Nie wytrzymam tego napięcia. Czuję się okropnie. No i dlaczego się tak wściekam? Niech się kochają, jak mają ku temu okazję. Mnie Diego odrzucił, bo kocha Teresę – to przecież takie proste i zrozumiałe dla tych co nie kochają nikogo, ale niezrozumiałe dla mnie.
Giuliana ma katar. Cieknie jej z nosa jak z fontanny, a Dominika nie dzwoni. Zapytałabym jej co robić, bo w domu pełno lekarstw, a ja nie wiem co jej dać. Nie mam nawet termometru. Siedzę więc kamieniem przy Babce i co chwila wycieram jej nos.
Będę pisać bo tak postanowiłam, ale jakoś nie potrafię się skupić. Mam głowę pełną pogmatwanych myśli... Zwariuję!? Nie! Pamiętam przecież wszystkie, nawet nieistotne sytuacje, które wydarzyły się w T.
Jaki więc był początek tej historii?
W sierpniu tego roku koleżanka mojej córki Asi zadzwoniła do niej z pytaniem, czy nie zechciałabym pojechać do pracy, do Włoch. Ma to być zastępstwo na kilka tygodni, do opieki nad chorą babcią. Dlaczego nie? Mam urlop do końca października, więc z powodzeniem mogę jechać. We Włoszech nigdy nie byłam, nie znam języka, ale co tam! Poradzę sobie jak zawsze!
19 sierpnia przekroczyłam granicę, a 20 sierpnia, w niedzielę, byłam już w L. Wyszła po mnie do autobusu Teresa, którą to miałam zastąpić w pracy. Miła, rozgadana, blond, 45-latka. Posiedziałyśmy, wraz z innymi pracującymi tu Polkami, w parku. Zaraz na wstępie dowiedziałam się prawie wszystkiego o całej rodzinie chorej babki. Nie były to najlepsze wiadomości, bo w domu miało nie być nic do jedzenia, babka wariatka; szczypie, bije, kopie, klnie i trzeba ją karmić papką. Dziadek – jej mąż - to brudas, głuchy, śmieci i brudzi podłogi bo chodzi zbyt często do łazienki i nosi raz dziennie rozmoczony chleb kurom, poza tym Teresa ucieka od niego bo ją całuje i maca po piersiach, przytula przy tym mocno i ślini szyję, no i nie pomaga w domu, nawet nie wyniesie śmieci. Diego to „Turek”, brudas, nie dba o siebie, nigdy się nie myje, ma tylko 2 pary spodni i 2 koszule, które trzeba prać codziennie, bo przecież jeździ do pracy, i 3 pary skarpetek, śmierdzą mu nogi, ale jest najlepszy z całej rodziny, można na niego zawsze liczyć, bardzo jej pomógł w nauce włoskiego, nigdy nie odmawia przysługi. Za to Zita - jego siostra - to „siekiera”. To ona robi bardzo oszczędne zakupy dla domu i jest niesamowicie wymagająca.
Teresa nie szczędziła rodziny gdzie pracowała i obgadała każdego z 5-ciorga rodzeństwa Diego. Nie była zresztą wyjątkiem w tym towarzystwie. Wszystkie „opiekunki” skarżyły się jak mogły na swoją pracę, którą wykonywały przecież dla pieniędzy.
Czułam się źle i pytałam samą siebie: „Co ja tu właściwie robię, po co tu przyjechałam, przecież to dla mnie „dziki zachód”. Bałam się, że będę głodna, że nikt mnie nie zrozumie i jak sobie poradzę z babką i zresztą domowników, czy podołam pracy?
Patrzyłam na młode, 20-letnie Polki, beztrosko swawolące z Rumunami i Jugosłowianami i widziałam psy urwane z łańcuchów, oszalałe z radości, że biegają bez kagańców. Czułam przez skórę, że taki sam kaganiec zakładam sobie sama na głowę.
Poszłyśmy całą grupą do kawiarenki, gdzie w każdy czwartek i niedzielę spotykają się Polki pracujące u Włochów. Tam poznałam Fabiano, którego Teresa przedstawiła mi jako swego przyjaciela. Po raz kolejny wysłuchałam narzekań na pracę. Coraz bardziej trzęsłam się ze strachu i już chciałam wracać do domu. Nigdy nie wykonywałam takiej pracy, nie opiekowałam się schorowana osobą, nie gotowałam włoskich potraw... Może przez miesiąc nauczę się tego wszystkiego, ale co będzie w trakcie tego miesiąca?
Czytaj także: Pamiętnik: „Ja, badante we Włoszech” (2)
Pamiętnik: „Ja, badante we Włoszech” (3)
Było już po 19-tej, kiedy Fabiano zawiózł nas obie do T. /10km od L./ gdzie mieszkają moi pracodawcy. Ładna, willowa miejscowość. Zatrzymał auto przed 2-rodzinnym, piętrowym domem. Furtka, schody, drzwi wejściowe, schody na półpiętro, salon. Tu, przed telewizorem, siedzi starszy pan. - To dziadek – mówi Teresa. Witamy się uściskiem dłoni, bez jednego słowa. Idziemy po schodach na górę i wchodzimy do dużego pokoju. Tutaj króluje babka, która siedzi w fotelu, a wokół niej rozsiadło się kilka osób. To Zita z mężem i resztą rodziny. Teresa przedstawia mnie i wszyscy podają mi rękę na powitanie. Wiedzą, że nie znam włoskiego i nie ma to dla nich żadnego znaczenia. Teresa prowadzi mnie teraz do „mojego” pokoju. Widzę 2 łóżka, stolik z radiem, regał z książkami i wielką szafę. Na ścianach żadnych obrazów, tylko duże lustro. W żadnym z pokoi nie ma kwiatów. Są zimnie, nieprzytulne, umeblowane tylko w podstawowe sprzęty, o podłogach z marmurowych płytek, bez dywanów. Dom robi na mnie przykre wrażenie, ale też jednocześnie czuję, że kiedyś już tu byłam. Teresa pokazuje mi pokój Diego, łazienkę. Więcej pomieszczeń na górze nie ma, jest jeszcze jedno piętro, ale nikt z niego nie korzysta.
Zita wraz z rodziną odjeżdża, a my schodzimy do kuchni. Babka siedzi spokojnie w swoim fotelu, więc możemy zjeść kolację. Teresa narzeka, że w kuchni nie jest posprzątane, że do jedzenia zostawili nam tylko po maleńkim kawałku lasagni. Po raz pierwszy jem włoską potrawę, autentyczną, nie robioną w Polsce. Smakuje mi, chociaż jest zimna...
24.10.2000 - wtorek
Wczoraj nie pisałam więcej, bo czułam sie bardzo zmęczona i taka... „pusta”, jakby zeszło ze mnie powietrze.
W nocy budziłam się kilkakrotnie. Wciąż myślę o Diego. Wygląda na to , że zadręczę samą siebie. On kocha Teresę . Za dużo sobie po nim obiecywałam i teraz pragnę zemsty!
Dzisiaj jest piękny, słoneczny dzień. Otworzyłam okno i patrzę na góry. Są takie same jak w T. Zachodzą jedna na drugą.... Te mniejsze porośnięte są drzewami, a te najwyższe są zupełnie gołe, jakby specjalnie usypane z brązowo-czerwonego piachu, pełne kamieni. Jest pięknie! W oddali, na szczycie najwyższej z gór, stoi jakiś kamienny fort. Kiedyś muszę zobaczyć go z bliska, bo ta wysoka baszta i zrujnowane w połowie mury z białego kamienia są bliźniaczo podobne do ruin zamku w Kazimierzu Dolnym!
Babce minął katar. Wczoraj wieczorem przyjechała Martina z mężem Mario i uspokoiła mnie twierdząc, że to nic poważnego.
Giuliana płacze, jest rozdrażniona! Nie rozumiem co mówi. To jednak źle, że nie znam włoskiego. „Studiare” |uczyć się| mówię do niej, a ona patrzy na mnie zamglonym, nieobecnym wzrokiem i mam wrażenie, że nawet nie słyszy tego, co do niej mówię. Ma chorobę Parkinsona, Alzchaimera i Bóg wie, co jeszcze... Ale lubi mnie, to widać.
Jestem zupełnym przeciwieństwem Dominiki - „herod baby”, więc może to dlatego.
Oj, słyszy mnie Babuleńka, słyszy! Zapytałam jej, co przygotować na śniadanie...
-Latte-caffe? - /kawa z mlekiem /
-Si! - /tak/
- Biscotti? - /biszkopty/
- Si!
- Uomo? - pytam...
...Pytam i czekam na odpowiedź bo Giuliana zamilkła, podniosła nawet wysoko głowę, patrzy na mnie z obrażoną miną i w końcu wybucha głośnym chichotem...
-Perchè ridi? - /dlaczego się śmiejesz?/
Ale ona nie odpowiada i wciąż rechoce.... No tak, pewnie znowu strzeliłam jakieś głupstwo!
Szybko biegnę po słownik....Szukam w nim słowa „jajko”...Jest! „uovo”!
A co znaczy „uomo”? „Uomo” to „mężczyzna, człowiek”!
Jest 10.00. Giuliana zjadła śniadanie. Chcę by wyszła na dwór, ale się opiera, czekamy więc na pielęgniarkę, która opatrzy rany na jej nogach i pupie.
Ugotowałam zupę jarzynową po polsku i dałam jej skosztować. „Buona”-/dobra/ powiedziała, a więc obiad mam już gotowy.
Pielęgniarka nie przychodzi, mam więc całą godzinę na wspomnienia o T.
Wspomnienia z T.
Późnym wieczorem przyjeżdża z L. Diego. Wita mnie całusem w policzek! Widzę przed sobą dość niskiego grubaska podobnego do Cygana. Ma wąsy! Nie podoba mi się. Sama jestem wysoka i nigdy nie byłam zainteresowana kurduplami z czarnymi wąsami. Rozmawiamy, a Teresa oczywiście tłumaczy. Mówię, że jestem wdową i mam 2 dorosłe córki. Pokazuję zdjęcia, ale nie mogę przy nim wytrzymać, bo rzeczywiście okropnie śmierdzą mu nogi. W sumie jest jednak miły i tak ciepło, szczerze, z wielkim zainteresowaniem patrzy mi w oczy. Idziemy spać. Diego czyta książkę w swoim pokoju. Nie zamyka drzwi, my także nie. Usypiam rozdygotana, gorąco modląc się do Boga o przetrwanie...
Właśnie wróciłyśmy z Giulianą ze spaceru. Dopiero dzisiaj zobaczyłam, że SF jest taką piękną miejscowością, otoczoną wokół górami. Leży na stoku jednej z nich, a u jej podnóża, w dole, widać zabudowania niewielkiego miasteczka. Pachnie świerkami, jak w Polsce.
Szybko zmieniłam zdanie o tym miejscu. „Gdzie mnie przywlokło? Do jakiej dziury znowu trafiłam?” - pytałam siebie setki razy wówczas, gdy tu przyjechałam. Zupełnie tak samo, jak w T., a przecież tutaj też żyją i mieszkają ludzie i są bardzo mili.
”Ciao”, „Buon giorno”, „Ciao”... nikt nie mijał nas bez pozdrowienia.
Posadziłam Babkę w słońcu, na ławeczce, podeszło do nas kilka sąsiadek. Rozmawiały, a ja poszłam wąskimi uliczkami wzdłuż kamieniczek, aż doszłam do willowej zabudowy. Tam kupiłam wino w objazdowym sklepie. Chcę się napić, może nawet upić i zapomnieć o T., i zapomnieć o Diego!
Jest godzina 15.00, a więc to czas odpoczynku dla Włochów. W wąziutkich uliczkach stoją samochody, którymi przyjechali z pracy na obiad. Około 16-.00 znów pojadą do swoich zajęć. Teraz śpią przeważnie.
Co robią Diego i Teresa? Wiem, że Dziadek poszedł, jak codziennie, do baru grać w karty i wróci dopiero około 18.00. Są więc sami, bo Babka przecież się nie liczy.
I znów dręczy mnie ta okropna zazdrość, głupie domysły, a przecież i tak wszystko winno być dla mnie jasne. Dlaczego więc tak bardzo boli?
Czy Diego choć trochę myśli o mnie? Wątpię, bo Włosi chyba nie myślą, a jeśli w ogóle myślą, to nigdy tego nie okażą. Moim zdaniem u nich liczy się tylko sex, jedzenie, spanie, telewizja i tyle. Nie mają żadnych innych uczuć i odczuć.
Za dużo palę! 30 papierosów dziennie to ponad moją normę. Wykończę się zdrowotnie i finansowo. To nerwy. Piję więc wino. Trochę mnie to uspokaja, ale też nastraja melancholijnie.
Wspomnienia z T.
Wczesnym rankiem, bo około 5.00, budzi mnie krzyk Matki Diego. Już wstała i jest cała mokra. Zmoczyła pościel i poduszki. Prowadzę ją, przy pomocy Teresy, do łazienki i tam też uczę się jak sadzać Babkę na sedes, jak zakładać jej pieluchę. Potem daję jej śniadanie: plazmon, jogurt, banan i tabletki.
Już z samego rana jest potwornie gorąco. Otwieramy wszystkie okna, ale nie ma nawet podmuchu przeciągu. Sprzątamy pokoje na górze, porządkujemy pościel i idziemy robić obiad. W kuchni jest dużo chłodniej. Gotujemy gęstą zupę z warzyw /kapusta, kalafior, seler, marchew, cebula, pomidor, czosnek, cukinia, makaron/. Teresa wkłada do piekarnika udka z kurczaka. Teraz uczy mnie, co gotować:- Taka właśnie gęsta zupa, sugo /sos/ z makaronem, to jest podstawowe jedzenie Włochów. Polskich potraw ta rodzina raczej nie akceptuje, ale jak chcesz, to gotuj – mówi - może będą jeść...
I tak, przez 3 dni, Teresa uczy mnie gotowania, sprzątania, podawania do stołu, opieki nad Babką...
Przed chwilą dzwoniłam do Marianny, również pracującej u rodziny włoskiej. Od niej dowiedziałam się, że w tą niedzielę Teresa była w L. i że jest tak chuda, aż spódnica na niej wisi. - Pewnie schudła w Polsce -powiedziałam, ale Marianna mówi, że widziała ją zaraz po powrocie z kraju i nie była taka chuda.
Ja chyba znam tę dietę, bo też schudłam po nocach spędzanych z „Turkiem”. Poza tym Teresa, po powrocie z „urlopu”, ostro wzięła się za pracę w domu i wokół niego, tak jakbym ja nic nie robiła. To przecież jej dom i jej Diego!
Dziwię się, bo przecież ma w Polsce męża i dzieci. Jej mąż pije, ma dziecko z jakąś dziewczyną,
ale Teresa jest we Włoszech już od 3 lat więc nic dziwnego, że jej sytuacja rodzinna uległa pogorszeniu.
Mimo wszystko zazdroszczę jej przebywania w T., w pobliżu Diego. Zapytałam Mariannę , co znaczą słowa „aszpetta inszpingo dreżjon”? Nie wie. Pyta swoją koleżankę dobrze znającą włoski, ale ta też nie wie. Obie pytają swojego pracodawcę – dyplomatę, ten też nie wie, a przecież jest Włochem.
”Aspetta”-/ zaczekaj /, tylko to jedno słowo mam przetłumaczone, a kto mi powie co znaczą pozostałe?
Muszę robić Giulianie kolację. Wciąż gra radio ”Kapital”, wciąż myślę o Diego. Moje uczucie rozpala się coraz bardziej, zamiast gasnąć. Może to przesilenie choroby miłosnej? Oby!
25.10.2000 – środa
Jak znam siebie, to zawsze byłam głupią marzycielką, specjalistką od szukania sobie kłopotów i od budowania „zamków na lodzie”. Moja dojrzałość absolutnie nic nie zmieniła, bo marzę nadal i nadal mam masę zmartwień. A w oczach wciąż mam obraz Diego i T. - Jest 6.00 rano. Punktualnie o tej godzinie wstaje z łóżka Dziadek, który śpi razem z Babką. Wchodzi do łazienki. Strasznie się tłucze i przy tym budzi Babkę, która przechodzi na jego stronę łóżka i ubiera się w jego piżamę. Dziadek schodzi do kuchni, robi sobie herbatę i je suchy chleb. Teraz wstaje Diego, ubiera się. To nie trwa długo, gdyż trzyma swoje ubrania tuż przy łóżku.
Są zawsze zmięte i wygląda w nich jak łachmaniarz. Jest 6.15 i teraz schodzi na dół, do łazienki. Myje się, czy nie? Przeważnie się nie mył. Wiedziałam o tym po ręczniku, bo albo był mokry, albo suchy. Teraz mam w uszach brzęk jego kluczy i trzask zamykanych drzwi frontowych, potem zgrzyt drzwi od garażu, stuk otwieranej bramki wjazdowej i oddech zapalanego samochodu. Pojechał do pracy.
Teresa też wstała, przebiera Babkę, ściąga zmoczoną pościel, idzie do kuchni, robi sobie kawę
i przygotowuje Babce śniadanie. Scenariusz jest zawsze taki sam...
Otworzyłam okno i patrzę na góry. Wstaje słońce, a na niebie złoto-różowe chmurki. Zapowiada się piękny dzień. Góry jeszcze śpią, ale ptaki urządziły taki koncert, że za chwilę one też się zbudzą.
To dziwne, ale w T. w ogóle nie słyszałam świergotu ptaków. Przez całą dobę towarzyszył mi jedynie warkot samochodów i krzyk Babki. Tutaj jest tak cicho. Nie mogę się jakoś przyzwyczaić do tego spokojnego miejsca.
Właściwie to dlaczego chcę się przyzwyczajać do ludzi i do miejsc, w których przebywam? Dlaczego tak bardzo angażuję całą siebie w to, by innym sprawić przyjemność, by innym było dobrze i nic nie chcę w zamian? Dlaczego nie myślę o sobie?
Czy warto się poświęcać dla tych, którzy wcale tego nie pragną?
Zapłaciliśmy ci za pracę, a nie za uczucia, bo one nas nie interesują - tak właśnie odczuwam traktowanie mnie przez chlebodawców. Najdziwniejsze, że skoro tylko wyczują że się zaangażowałaś, że dajesz im więcej niż powinnaś, zaraz to wykorzystują bez najmniejszych skrupułów.
Non piandżi! Non piandżi!
Nie mogę powstrzymać płaczu i łkam jak małe, skrzywdzone dziecko. Plecami wstrząsają dreszcze, a łzy płyną i z oczu i aż gdzieś z głębi mego jestestwa. To już nie do wytrzymania. Pogubiłam się, zatraciłam w tej miłości do Diego, a może w nienawiści... Nadal nie rozróżniam tych uczuć.
To prawda, że każdy najbardziej pragnie dostać to, czego nie może osiągnąć, bo to samo dzieje się teraz ze mną. Jestem rozdarta na strzępy, zagubiona, zagmatwana w myślach.
Co mam zrobić, by być z nim? Czy wybaczyć Teresie, która jest teraz moim najgorszym i największym z możliwych, wrogiem?
CDN